12:00 Uliczki piękne prawie jak pod murami w Salonikach! Po drodze widzieliśmy wieżę wiatrów. Wiaterki śliczne. I znów zbyt mało czasu, by choć obejść ją dookoła! Ech, muszę tu jeszcze kiedyś wrócić!
Zostawili nas na pól godziny pod katedra. Weszłam do środka. W cerkwiach zawsze najbardziej fascynują mnie miejsca, gdzie zapala się świeczki. Głupio mi jednak było wyciągać aparat, bo kilku popów tam było.
Większość ludzi, zmęczona, przysiadła sobie na placu, a ja zagłębiłam się w uliczki. Wszędzie pełno malutkich sklepików. Dotarłam na piękny placyk, cały przykryty gałęziami drzew, pod którymi rozgościły się stoliki kawiarenek. Na szczęście się nie zgubiłam, moje wyczucie kierunku znów się sprawdziło.
12:30 Gnamy w kierunku parlamentu na zmianę warty.
13:30 Mam zdjęcie z gwardzistą J Oni muszą stać przez godzinę jak słupy soli! Nie wolno im się ruszyć choćby nie wiem co. Ani żeby się podrapać ani żeby otrzeć pot. Maja nawet specjalnego gościa, który poprawia im frędzle przy nakryciach głowy (i odgania zbyt nachalnych turystów, hihi).
Zmiana warty to niesamowite i bardzo wymyślne widowisko! Gwardziści podnoszą wysoko nogi wykonując przy tym prawie baletowe ruchy. A w międzyczasie turyści prawie im na plecy włażą, he he. Ludzie się śmieją (bo z drugiej strony, fakt, trochę komicznie to wygląda), a oni muszą zachować kamienne twarze. Naprawdę warto było to zobaczyć!
14:00 Tasula zabrała nas jeszcze do ogrodów. Myślałam, ze przejdziemy nimi choć kawałek, a tu nici, weszliśmy tylko na chwile, tyle co pstryknęłam kilka fotek z zegarem słonecznym i palmami (te palmy to już w ogóle przeszły wszelkie moje oczekiwania, są chyba wyższe od mojego bloku!). Pięknie!
Ostatnim punktem programu była świątynia Zeusa i luk Hadriana. I znów szkoda, ze nie weszliśmy tam do parku, żeby przyjrzeć się bliżej powalonym kolumnom. Widziałam je co prawda przez dłuższy obiektyw z Akropolu, ale to nie to samo co z bliska.
15:00 (w drodze powrotnej) Ach, Ateny! Jak tylko będę miała okazje, wrócę tu jeszcze, żeby obejrzeć je dokładniej. Męczyliśmy się w autokarze prawie siedem godzin, ale warto było! Niesamowite przeżycie chodzić po Akropolu, dotykać kamieni, które ktoś wyrzeźbił tak dawno temu, oglądać figurki sprzed kilku tysięcy lat! Najstarszy kościół w Poznaniu jest z czternastego wieku bodajże, tutaj byłby on młodziutki i nikt by się nim nie zachwycał! To było naprawdę niesamowite przeżycie!
17:30 Zatrzymaliśmy się na chwile w Termopilach. Powinnam się wstydzić, że myślałam, że tu jest jakieś miasto? Albo ruiny? A jest tylko pomnik Leonidasa. Ale za to jaki! Jakiś taki piękny on. Stoi sobie tam na górze taki dumny... Do wąwozu już nas oczywiście nie puścili. Szkoda...
22:30 Z powrotem w Paralii. Poszłam jeszcze wysłać kartki i po wodę na jutro. I na plażę, trzeba było w końcu choć nogi w morzu zamoczyć. Woda zimna jak cholera, ale fajnie było znów poczuć piaseczek umykający spod stop. I posłuchać szumu fal, które dziś już trochę większe są.
Jutro pobudka o wpół piątej i kolejna przygoda (najbardziej przeze mnie wyczekana) - Skiathos!