Jestesmy.
jechalismy rumunskim pociagiem. Tym najtanszym, w drugiej klasie. Troche gorzej, niz unas, ale warto bylo i tego sprobowac ;)
Problem z noclegiem okropny, miejsa wszystkie pozajmowane, a ceny, ze ho ho. Udalo sie znalezc nocleg u pani w prywatnym domu za 50 lei od osoby i cieszylysmy sie, ze tak tanio.
Ale przyznac trzeba, ze miasteczko jest piekne, o czym chyba zaswiadczy ilosc fot ;)
reszta po powrocie ;)
Czeka nas 2.5 godziny podróży. Pociąg jest gorszy, niż nasze bezprzedziałowe osobówki. Stan torów mniej więcej jak u nas. Stoję w oknie i podziwiam widoki, które też są całkiem podobne do naszych. Tylko wioski i miasteczka są inne. I krówki - tu są w brązowe łatki :) Mijamy wielkie betonowe resztki, po jakiejś fabryce chyba. Pociąg czasem zatrzymuje się w polu, a że jest tu stacja, to widać tylko po tablicy z nazwą i kilku betonowych płytach niby jako peron.
Już piąta, powinniśmy wysiadać w Sigisoarze. Ale jak, tak w polu? Więc pytam jakiegoś gościa, jeszcze dwie stacje. Gościu chyba mówi konduktorowi, gdzie mamy wysiąść, żeby pilnował.
Dworzec w Sigisoarze piękny. Idziemy zapytać o pociągi do Sibiu na jutro, kiepsko, tylko jeden bezpośredni. Z autobusami już lepiej.
Idziemy na stare miasto. Daleko trochę, z plecakami ciężko. Mapka w przewodniku niedokładna, zamiast na most wychodzimy na płot ;) W dodatku trzeba się wspiąć po wielu schodkach, żeby na górę się wdrapać, ufff. Ale nic to, jak już na górę dotarliśmy, to okazało się, że jest ślicznie!
Umęczeni nieziemsko docieramy w końcu do hostelu. Okazuje się, że nie ma wolnych miejsc! Dziewczyna w recepcji nie wie, gdzie możemy czegoś szukać, chcę zadzwonić do innych hoteli z przewodnika, żeby nie latać i zapłacić za telefon, ale dziewczyna mówi, że telefon zepsuty. Hmmm.
Nic to, zostawiamy Krzyśka z plecakami i idziemy z Anią na poszukiwania. Wchodzimy do kilku hoteli. W jednym apartament za 280 euro, he he. W kolejnym już lepiej, 60 euro za noc ;) Aż tyle kasy to byśmy wydawać nie chcieli. Na głównym placu budka, że niby informacja turystyczna, ale koleś nic nie wie. Wchodzę do jednego sklepu, może się uda, też też nic z tego.
W końcu jest informacja turystyczna z prawdziwego zdarzenia. Pani mówi, że jest problem, najbliższe tanie noclegi są trzy kilometry stąd. Dzwoni w pare miejsc, nic nie ma. A my nie mamy czasu, żeby biegać tak daleko, poza tym na dziś już plecaków mamy dość. Nie tylko my szukamy noclegów, za chwilę przychodzą inni. Pani dwoi się i troi, w końcu dzwoni do kogoś tam, kto dzwoni jeszcze do kogoś i przychodzą dwie kobitki. Nie wiemy o co chodzi, bo gadają z sobą po rumuńsku, jedna (ta, u której mamy mieszkać) w ogóle angielskiego nie rozumie.
No ale idziemy z nimi. Domek jest tuż obok, w samym centrum właściwie Pokój widać, że prywatny tej pani, ale jest łazienka z prysznicem. Duże łóżko. Krzysiek dostanie posłanie na podłodze. 50 lei od osoby. Trochę drogo, ale bierzemy. I tak jesteśmy szczęśliwe, że coś udało się znaleźć. Pani bierze kasę, bardzo skrupulatnie przepisuje nasze dane z paszportów. Wracamy po Krzyśka i plecaki.
Teraz jeszcze szybki prysznic i idziemy w miasto, bo światło jest akurat idealne do robienia fot. Słonko powoli już się chowa i pięknie oświetla kolorowe kamieniczki. Zanim się ściemniło, udało nam się obejść całe stare miasto. A jest ono śliczne, zdecydowanie najładniejsze z tych, które dotąd odwiedziliśmy! Nie ma tu tradycyjnego rynku z ratuszem, są pokryte brukiem uliczki i muzeum z wieżą, a wieża ma piękny kolorowy dach! W dali, na górkach wznoszą się baszty i wieża kościółka. Są same stare domki, niektóre kolorowe, są kręte uliczki, przejścia pod łukami. Pięknie!
Wspięliśmy się na górę do kościółka. Jest już zamknięty, ale za to z góry mamy widok na drugą stronę miasta. Jest tu baszta, jedyna zamieszkana. Jest i piękny cmentarz, wielka szkoda, że już zamknięty. Uwielbiam takie cmentarze, przypomina trochę wileńską Rossę i bardzo żałuję, że nie mogę tam wejść. Przechodzi mi nawet przez myśl, żeby przez płot przejść, ale się nie da. To ponoć jeden z najpiękniejszych cmentarzy w Europie. Pocieszam się myślą, że i tak pewnie nie zrozumiałabym inskrypcji na nagrobkach...
Schodzimy na dół, drogą z dala od tłumów. A tłumy w mieście są - niestety. Na każdym kroku słychać Polaków, co mnie osobiście akurat nie za bardzo się podoba.
Zmęczeni już trochę jesteśmy, chcemy coś zjeść. Po drodze z dworca były jakieś tanie bary z mici, ale nikomu oprócz mnie nie chce się tam schodzić. A tu znów same pizzerie. Wstyd normalnie, żeby nie można było znaleźć żadnej knajpy serwującej tradycyjne rumuńskie (i niedrogie!) żarcie. Przecież pizzę to ja sobie mogę w PL zjeść.
Weszliśmy po drodze do domu Drakuli, bo i tam jakaś restauracja jest. Ale chyba zbyt elegancko jak na naszą kieszeń. Za to bardzo ładnie tu wygląda, warto zobaczyć w środku taki stary domek. Wchodzi się po starych drewnianych schodach, na ścianie portret Drakuli wznoszącego się nad miastem.
W końcu siadamy na głównym placu, zamawiam tą nieszczęsną pizzę, bo głodna jestem. Dobra była, tylko czekaliśmy na nią prawie godzinę. Do tego piwko, tradycyjnie Ursus :) W trakcie czekania wychodzę porobić trochę fot, bo miasto jest pięknie oświetlone i wygląda jeszcze ładniej, niż w dzień.
Po kolacji czas połączyć się ze światem. Internet w hostelu wolny jak ślimak, nie wspominając o tym, że połowa kompów nie działa.
Skończyła mi się woda i jest problem, bo tu żadnego sklepu nie ma, a w knajpach tylko małe butelki i to koszmarnie drogie. Odstawiamy Krzyśka do domku, bo klucz od furtki jest tylko jeden. I jednak schodzimy z Anią na dół, bo tam ponoć jest sklep. I odkrywamy jeszcze jeden ciekawy zakątek miasta. Co prawda już za murami, nowsze budynki, ale nadal jest bardzo ładnie. Kolejny placyk, knajpki, ludzie sobie siedzą i jakoś nikomu spać się nie spieszy. Warto i tu zejść. Sklep chyba jedyny nocny w okolicy, bo wszyscy podjeżdżają na zakupy.
W drodze powrotnej jeszcze trochę nocnych fot, ciężko przestać, tak ładnie to wszystko tutaj wygląda.