Do Kavarny daleko nie było, więc droga szybko minęła. Chcieliśmy jechać do Rusałki, bo Wojtek reklamował tamtejsze plaże, ale okazało się, że jedyny autobus w tamtym kierunku jedzie rano. Co robić, zostać w Kavarmie, eee. Wzięliśmy taxi.
Facet bardzo miły, tylko do Rusałki jakoś nie za bardzo chciał nas wieźć, bo tam mafia i w ogóle, polecał Bałgarevo. Ale w Bałgarevo ani plaży ani nic, uparliśmy się na tą Rusałkę. No i nas zabrał. A tam... wjazd odgrodzony szlabanem, ceny za bungaloł ponad sto leva od człowieka. Wjazd na plażę 20 lv. Czyli taxiarz nie kłamał. Szkoda mi tych plaż... Cóż, trzeba było zrobić w tył zwrot, ale przynajmniej próbowaliśmy i nie będę żałować, że tam nie byłam ;)
Wróciliśmy do Bałgarevo. Nasz taxiarz tu mieszka, poleca jakąś kwaterę, ale po drodze zatrzymujemy się w hotelu. Tak tylko, żeby zobaczyć ceny. Nocleg po 20 lv w pokoju trzyosobowym, jest jeden wolny akurat. Niebieski basen przeważył sprawę, jednomyślnie stwierdziliśmy, że zostajemy ;) I zamiast jechać na plażę, to wskoczyliśmy do basenu :) Miła odmiana po słonej wodzie popływać sobie w ładnym basenie. Ćwiczyliśmy trochę nurkowanie.
A jak już nam się znudziło, to poszliśmy na zakupy. Ceny tanie, bo turystów tu właściwie nie ma. Tyle co zatrzymują się auta po drodze do Rusałki. Nareszcie mogę najeść się brzoskwiń, a na śniadanie będą czuszki z sirene :-D
Słonko już zachodziło, ale poszliśmy kawałek, mieliśmy nadzieję, że znajdziemy klif. Pani od melonów mówiła, że tu taka ładna plaża jest. No ale doszliśmy na jakieś pole i zawróciliśmy, bo już prawie ciemno się zrobiło. Chciałam iść dalej, ale znów mnie przegłosowali ;)
Za to jak wracaliśmy, to w całym miasteczku wysiadł prąd. Usiedliśmy na ławce, jak miejscowi. Tylko sklep miał zasilanie, w mehanie ludzie siedzieli przy świeczkach. Podobało mi się, tak cicho i spokojnie. Uwielbiam czasem wtopić się w rytm miejsca, w którym jestem, posiedzieć, nacieszyć się, że mogę robić to, co ludzie, którzy tu mieszkają...
Niestety znów zostałam przegłosowana, wszyscy zaczęli marudzić, że chcą już iść.
Mieliśmy w planach coś zjeść. Czy brak prądu może okazać się w tym przeszkodą? Okazuje się, że nie, bo w knajpie gotowali na gazie. Na stołach świeczki, pełno ludzi. I zostaliśmy na kolację. Znów pychota, standardowy zestaw, którego nie mogliśmy zjeść, bo tak dużo było. W końcu wrócił prąd, śmiesznie, bo w tej jednej chwili momentalnie zrobił się większy gwar. Była muzyka po bułgarsku. Tak pięknie, a oni znów chcieli już iść!
W hotelu jeszcze niespodzianka, o północy wyłączyli wodę i nie można się było wykapać. Co to za zwyczaje?! ;)