Pobudkę mieliśmy o siódmej, trzeba było się spieszyć na autobus. Wzięliśmy taxi, baba Dinka mówiła, że autobusy jeżdżą co dwadzieścia minut, aż tak wcześnie nie chce nam się wstawać. Machnęłam na pierwsze z brzegu taxi i dopiero zobaczyłam, że jest to jakiś maluszek bez bagażnika ;) No i co zrobić, nie będziemy przecież faceta odsyłać, trzeba było do środka trzy plecaki załadować i naszą trójkę. Udało się, choć znów miałyśmy z Anią ubaw, bo ściśnięte jak sardynki siedziałyśmy.
Dworzec jakoś z ulicy mało widoczny, taki niepozorny, dobrze, że gościu nas dowiózł. Godzina odjazdu zgadza się co do joty z tym, co baba Dinka nam powiedziała. Tylko ona mówiła, że mamy się przesiąść w Kazanłyk, a pani w kasie mówi mi, że mamy sie przesiąść w Karłovo. Pomyłka niemożliwa, upewniałam się trzy razy. I bądź tu człowieku mądry. Trzeba było baby Dinki posłuchać, ale wtedy o tym jeszcze nie wiedzieliśmy, kupiliśmy bilety do Karłovo (13 lv). Poza tym myślałam, że może udałoby się w Kazanłyk wykroić ze dwie godzinki, żeby ludzika zobaczyć, a tak nic z tego. No cóż, ludzik będzie musiał jeszcze na mnie poczekać.
Autobus podjechał bardzo ładny. Już się cieszyliśmy, ale okazało się, że w środku na nogi miejsca tyle, co kot napłakał. Ciasno w cholerę, nie wiedziałam już, jak mam siedzieć.
Tyrnovo szybko zostało z tyłu za górkami.
Jechaliśmy przez Gabrovo. Miasto, hmm, trochę zaniedbane. Kilka ładnych domków, jakiś kościółek, pare fajnych mostków przez rzeczkę. Przynajmniej tyle było widać z okna autobusu. Trzeba by dużo pracy włożyć, żeby ładnie tu wyglądało. Ale wierzę, że kiedyś tak będzie.
Za miastem zaczyna się podjazd w górę. Droga przez wiele kilometrów pnie się serpentynami w górę, przez las.
I wreszcie dojeżdżamy na przełęcz Shipka. Kierowca zarządza dwadzieścia minut przerwy. Nie ma czasu, żeby wspiąć się po schodach na górę, ale i stąd widoki są super. Góry, ech, czemu nie ma czasu, żeby po nich połazić, aż się prosi! Zimno tu.
Teraz z kolei serpentyny prowadzą w dół. Wjeżdżamy do Kazanłyk. W sumie niezbyt ciekawie, ale może dlatego, że jedziemy przedmieściami, tylko na dworzec. A dalej już prosto do Karłovo.
Na dworcu w okienku pani mówi mi, że stąd żadne autobusy do Koprivshticy wcale nie jeżdżą. Dziwię się, jak to, przecież kazali jechać tędy. Pani w okienku dziwi się, skąd ja znam język. Mówi, że mam kogoś tam pozdrowić w czerwonym domu, jak już dojedziemy, ale tego to ja już za bardzo nie rozumiem ;) I że mamy iść na pociąg.
No to idziemy na stację. Pytam w okienku, na szczęście za pół godziny jedzie osobowy do Zlatnica, Koprivshtica jest po drodze. Kupujemy jeden bilet, wtedy jest zniżka (po 2,40 lv). Pani znów się dziwi, że gadam, pyta skąd jesteśmy i w ogóle. A mi tak miło, że coś tam umiem wydukać.