Przejeżdżamy przez Belgrad. Wieczorem jeszcze tu nie byłam, tak ładnie wyglądają światełka, szczególnie te na brzegu rzeki.
Na granicy czekamy cztery godziny! Trochę z tego czasu przesypiam, ale i tak mam wrażenie, że jesteśmy tu od zawsze i już na zawsze zostaniemy...
Idziemy z Anią szukać kibelka. Kierowca kieruje nas do przodu, pytam jakiejś pani w okienku (jeszcze można się dogadać po bałkańsku), musimy kawałek wrócić. Opłata 80 dinarów, niestety dinarów nie mamy, to pani śpiewa od nas po 1 euro! No nie, trochę przeginają! Pewnie dobrze wiedzą, że nie mamy wyjścia, bo krzaków tu echo, wszędzie pewnie kamery, a na dworze już ciemno, głupio tak się samemu po granicy włóczyć.
Kierowca zagaduje mnie, czy palę. I okazuje się, że chce mi wcisnąć fajki do przemycenia ;) Mówię mu, że tylko jeden pakiet mogę wziąć. Złatko ma na imię, i jak nie polubić gościa z takim imieniem? ;)