No więc pytamy o tą kafejkę. Gościu mówi, że najlepiej, jakbyśmy wzięli taxi, bo choć to niedaleko, to on nie wie, jak nam wytłumaczyć drogę. Wyciągam mapę, niech pokaże, bo po co brać taxi, skoro to niedaleko. W końcu stwierdził, że nas zawiezie swoim autem. Namawiamy się z Anią (Krzysiek wraca do hostelu), że jakby co, to wyskakujemy ;)
Ale nie było takiej potrzeby, zawiózł nas! Po drodze gadamy, on mówi, że ma kilka biznesów, ale nie ma dobrych ludzi do pracy, bo wszyscy wyjeżdżają. Czyli jak wschodnia Europa długa i szeroka, wszędzie te same problemy. Kiedyś pracował w Polsce, ale dawno i już języka zapomniał. Ma na imię Kristof.
Zawiózł nas do jednej kafejki netowej, już zamknięta. Wozi nas i wozi, szukamy, ale nic na widoku nie ma. No nie mogę po prostu. Żartuję, że mamy darmową nocną wycieczkę po mieście ;) On ostrzega, żebyśmy nie chodziły same po północy, bo trochę niebezpiecznie. W końcu bardzo mu dziękujemy i wysiadamy. Jestem zachwycona, hmm, hmm, w naszym kraju to chyba marne szanse, żeby w dużym mieście spotkać tyle bezinteresownej pomocy w ciągu jednego dnia! :-D
W drodze do hostelu pytam jeszcze dwóch policjantów. Zastanawiają się, ale nie wiedzą. Duży pozytyw, że ludzie tu angielski rozumieją!
Dwa domki od hostelu mamy kafejkę, myślałyśmy, że już zamknięta, stąd te wszystkie szalone poszukiwania, tymczasem... kafejka oczywiście otwarta! ;))) Działa 24h ;) Szukałyśmy, a miałyśmy pod nosem, hi hi hi.