Droga prowadzi wzdłóż wybrzeża. Jest pięknie, choć w taki ukrop nie powinno się siedzieć w samochodzie, a na plaży.
Po drodze napotykamy na rzymską wieżę o nazwie Apolonia. Nie można się na nią wdrapać, bo podobno niebezpiecznie, ale widok ze skarpy i tak jest super! Wojtek napala się na skałki w wodzie, ale nie mamy czasu.
Jedziemy do Filippi. Do ruin grecko rzymsko bizantyjskich. I znów niespodzianka, pani dowiedziawszy się, że jesteśmy studentami z Polski, daje nam darmowe bilety. Wojtek nawet nie musi wyjmować legitki (której zresztą nie ma).
Na początku trochę rozczarowanie. Amfiteatr mały, w dodatku siedzenia z betonu. I to ma być zabytek? W Płowdiw był lepszy! Prawie nie ma kamienia na kamieniu, a to co stoi to tylko zrekonstruowane resztki.
Ale za to leży pełno pięknych kamieni, porzuconych w trawie. Są kamienie rzeźbione w kwiaty, są kamienie z napisami, są fragmenty kolumn. Robię fotkę za fotką, wygląda to wszystko niezwykle malowniczo.
Po drugiej stronie drogi jeszcze więcej kamlotów. Stoi jakiś bezgłowy pomnik. I pomyśleć, że kiedyś kwitło tu bujne życie!
Jesteśmy prawie sami. No tak, przecież nikt normalny nie włóczy się w południe po jakiś ruinach! Upał nas wykańcza, nie zabraliśmy wody z samochodu. Nie spodziewaliśmy się, że tak długo tu zabawimy. Wreszcie kupujemy po butelce lodowatej wody i siadamy przy stoliku w cieniu na trawce. Nie powinniśmy tak pić, ale rozum chyba się gdzieś po drodze roztopił. Woda jest cudnie chłodna!