Rano Matte przyszła, bo trzeba było jeszcze za prąd zapłacić. Wyszła stówa, a przecież nawet TV nie włączaliśmy! No i okazało się, że do południa trzeba się wynieść.
Poszliśmy do sklepu, oddać butelki (automat), na pobliski targ - nic ciekawego tam nie znalazłam. Odwieźliśmy też rowery.
Ponieważ do autobusu było jeszcze sporo czasu, plecaki zostały u Matte, a my poszliśmy do wędzarni na pożegnalnego śledzika.
Chcieliśmy resztę chleba dać mewom, ale one w ogóle nie były zainteresowane! Za to w porcie znalazła się głodna kaczuszka ;) I pływało pełno meduz.