Rano zaczynamy od wejścia na tą kolorową wieżę. Jest tam na górze punkt widokowy, wczoraj był już zamknięty, ale za to dziś możemy się tam wspiąć. W wieży jest też muzeum, a że bilet jeden (studencki 2,50 lei), to korzyść podwójna.
W muzeum zgromadzone rzeczy związane z historią miasta i życiem dawnych mieszkańców. Tyle tu fajnych, starych rzeczy! Najbardziej podobały mi się formy do wypieku chlebków cynamonowych - ile różnych kształtów! I czapka, do której poprzywieszano pełno miniaturowych kapelusików i innych ozdób. A służyła ona jako reklama zakładu czapkarskiego. No i mechanizm wieżowego zegara - co za precyzja! Jest też i makietka dawnego miasta - ekstra! No i chwali się, że napisy również po angielsku.
Wreszcie wychodzimy na taras widokowy. Ech, już tylko po to, żeby to zobaczyć, warto było do Rumunii przyjechać! Widoki przecudne, te wszystkie domki z czerwonymi dachówkami i baszty na górze. Nie chce mi się w ogóle stąd odchodzić, tak jest pięknie!
Na cmentarz już nie szłam. Czasy by starczyło tylko na to, żeby się tam wspiąć, wejść na chwilę i już uciekać. A takim miejscem fajnie jest się podelektować. Cóż, może kiedyś jeszcze będę miała okazję...
Jeszcze tylko trochę zdjęć ładnych domków i czas się zbierać. Na dworzec wybieramy drogę, którą jeszcze nie szliśmy, innymi schodkami. Trzeba jeszcze wodę na drogę kupić, sklep przy głównej ulicy tylko jeden i w dodatku z kolejką.
Ale na dworzec zdążyliśmy na czas. I tu kolejna niespodzianka. Na peronie pod tablicą Sibiu kupa ludzi! Krzysiek naliczył 22 osoby oprócz nas, a jeszcze pod daszkiem ludzie siedzą. Zagaduje mnie dziewczyna z Australii. Przyjechała zwiedzać wschodnią Europę, Litwa, Łotwa, Polska, potem będzie Bułgaria, a ostatecznie Istambuł. I od niej dowiaduję się, że do Sibie nie jeździ wcale autobus, tylko busik! Oj, zanosi się na kolejny survival ;)
No i przyjechał busik. Wszyscy się do niego rzucili. Kierowca zrobił trochę przerażoną minę, bo wiózł jeszcze pasażerów skąś tam. Wysiadł i idzie na tył, każe oddawać bagaże. Chyba nikt oprócz nas nie zrozumiał (słychać właściwie tylko angielski i hiszpański), bo jesteśmy piersi. Uff, plecaki w bagażniku, pakujemy się do środka, nawet usiąść nam się udało! Tłoczno jest i ciasno, ale ważne, że jedziemy (bilet 15 lei), kilka osób zostało.
Po drodze mijamy góry, małe śliczne wioski i miasteczka. Niestety niewiele widzę, tak jestem ściśnięta.