11:00 Udało mi się wstać o dziesiątej. Spakowałam się, żeby już było z głowy. I poszłam na śniadanie. Na gyros, a co tam, muszę się tego najeść, bo u nas takich nie ma, a poza tym u nas nie mogę sobie na takie rzeczy pozwalać.
12:00 Siedzę nad morzem za mariną. Trochę słonka jest, ale wiatr zimny taki, że nawet polara nie da się zdjąć. Ale i tak jest fajnie, morze, piaseczek, pełno malutkich muszelek tu leży.
Taram! Z mgieł wyłonił się szczyt Olimpu!!! Nareszcie! Widoczność co prawda jest gorzej niż kiepska, ale jest! Wydaje się, że jest tak na wyciągnięcie ręki. Dziwne, siedzę sobie nad morzem i widzę tak blisko ponad dwukilometrową górę! To teraz już mi tu niczego nie brakuje :)
15:00 Szwędam się w poszukiwaniu muszelek. Znalazłam pare ślicznych i nawet dwie kręcone (jedna była zamieszkana, więc wrzuciłam ją z powrotem do morza).
Kurcze, wpieprzyłam się w jakieś cholerstwo! Smar jakiś czy coś! A najgorsze jest to, że nie mogę tego zmyć, grrr! Wlazłam do morza, nic, próbowałam zmyć rękami, pobrudziłam i ręce. Dopiero musiałam zdrapać patyczkami i piaskiem, a i tak brzydkie brązowe plamy zostały. Przykro mi się zrobiło, kto by pomyślał, że na plaży spotka mnie coś takiego?!!! I przez to do Olimpic Beach już nie zdążę dojść, choć jestem blisko.
18:30 Pożegnaliśmy Paralię :( Szkoda, żal wyjeżdżać. Kazali nam z pokojów wyjść o piątej, a autokar przyjechał dopiero po szóstej, więc poszłam jeszcze na ostatni gyros (żeby starczyło choć do rana, bo mam mało jedzenia).
Zahaczyłam też o plażę, chciałam jeszcze ostatni raz rzucić okiem na morze. Akurat jakiś stateczek wypływał. I spotkałam trzy dziewczyny z Serbii, one dopiero co przyjechały, szczęściary!
Potem nasz gospodarz był na tyle miły, że pozwolił mi jeszcze wrócić do pokoju i umyć zęby. Kasy starczyło na styk, zostało mi w portfelu dwa euro :)