Do Czochy dojeżdżamy już późnym popołudniem. Zamek oczywiście zamknięty, ale można wejść na dziedziniec. Stajemy przy bramie, pan strażnik mówi, że nie można (choć jedno auto już tu stoi), bo będzie miał nieprzyjemności. W końcu wpuszcza nas z autem na dziedziniec! :)
Zamek jest super! Szkoda, że nie można już wejść, udaje się tylko kuknąć do środka, bo jakieś wesele jest. Bardzo mi się podoba, znów wyobrażam sobie, jak to kiedyś tutaj musiało być. Zamiast aut były konie i również na pewno niejedno weselicho się tutaj odbyło.
Zaglądamy szybko na jakiś wewnętrzny dziedziniec i ładujemy się z Gabi na piętro, gdzie są pokoje hotelowe ;) Do sali tortur już nie wchodzimy, choć jest jeszcze otwarta. Ale pani mówi nam, że można się przepłynąć stateczkiem do tamy (bo i tu jest jedna). Schodzimy na brzeg jeziora, a tu niezbyt uprzejmy pan mówi nam, że płynąć już nie można, bo koniec na dziś i już. Z tego, co mówił, zrozumiałam, że jest jeszcze drugi statek, który wypłynął, ale jeszcze przypłynie, tylko pan już nie chciał z nami rozmawiać, odwrócił się tyłem i udawał, że nas nie ma…
Ale za to przypłynął ktoś na nartach wodnych i choć już mało światła, to udało mi się kilka fajnych fotek zrobić.
Ogrody też już zamknięte. Szkoda.
A my robimy naradę wojenną, co dalej, bo chłopaki muszą być jutro w pracy. W planie jeszcze zamek Grodziec, zapada decyzja, że jedziemy, a chłopaki stamtąd wieczorem jeszcze wrócą do Wrocławia. My dziewczyny zostaniemy na zamku (bo mamy już zmówiony nocleg), a jutro jakoś będziemy sobie dalej radzić.