Drugi dzień upłynął nam w Gdańsku. Najpierw Milka zawiozła część z nas do miasta. I znów odbyliśmy spacer po starówce. Chciałam koniecznie wejść do muzeum z bursztynkami, ale jedno było zamknięte, a przy drugim reszta grupy była już gdzieś daleko z przodu. Szkoda, ale przynajmniej jest powód, żeby jeszcze tu wrócić :)
Najpierw ulica Długa i Długi Targ. To jedno z moich ulubionych miejsc w tym mieście. I cieszyłam się bardzo, że znów mogę je zobaczyć.
Dalej przeszliśmy nabrzeżem, wdrapaliśmy się na wieżę widokową w muzeum archeologicznym. Jednak dobrze zapamiętałam, że widoki z wieży są ekstra, widać całe miasto dookoła, katedrę (której wieża akurat spod rusztowań tylko trochę wyzierała), Żuraw, Mołtawę i pobrzeże i uliczkę Mariacką - najbardziej chyba urokliwą ulicę miasta, która zimą nie była zatłoczona tłumem turystów :)
Rybackim Pobrzeżem poszliśmy w stronę poczty. Niestety muzeum było zamknięte, poczytaliśmy sobie tylko, co tam się kiedyś działo i obejrzeliśmy Pomnik Obrońców Poczty Polskiej, który zrobiony jest dość oryginalnie.
Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do kościoła Św. Brygidy. Jest tam piękne gwiaździste sklepienie, bardzo mi się takie podobają, a w moim mieście takich akurat jak na lekarstwo. Spodobała mi się też monstrancja, cała zrobiona z dużych kawałków bursztynu w miodowym kolorze (taki najbardziej mi się podoba).
Dalej poszliśmy już w kierunku Stoczni, gdzie spotkaliśmy się z Prezesem i Milką. Pokręciliśmy się chwilę przy pomniku, zimno zrobiło się okropnie. Weszliśmy na wystawę o komunie i wydarzeniach w Stoczni ('Droga do wolności'). Warto było wejść, nie tylko po to, żeby się ugrzać ;) Wystawa jest bardzo fajnie pomyślana i zrobiona. Był pokazany sklepik z dawnych czasów. W środku tylko chleb, jajka, ser i musztarda ;) Dalej wiele pamiątek zebranych z czasów komuny. I wiele powiedzeń, wyrażeń, opisów, jak ten nasz (i nie tylko nasz) kraj wtedy wyglądał. Był też film, na którym pokazane były dawne wydarzenia, dziennik telewizyjny. A mnie wszystko się przypomniało, choć wtedy nie zdawałam sobie za bardzo sprawy z tego, co się działo, pamiętam tylko pustki w sklepach, kartki i kolejki po kawę czy grapefruity (o pomarańczach czy bananach można było tylko pomarzyć). Ech, jak dobrze, że to już przeszłość!
Zgłodnieliśmy trochę i Milka znów zaprowadziła nas do fajnej knajpki, która zwała się ‘Pod Jaszczurem’ na ciepły obiad. Chcieliśmy zdążyć na piętnastą do katedry Oliwskiej. Czasu wydawało się sporo, ale jak już w końcu zjedliśmy, to okazało się, że zostało nam tylko dwadzieścia minut. Więc wszyscy razem władowaliśmy się do auta. Na szczęście się upiekło i nikt nas nie przyłapał ;)
PS. Trochę dużo zdjęć, ale nie mogłam się powstrzymać ;)