Następny przystanek mamy w Ourzazat. Koniecznie trzeba było znaleźć kantor. A w kantorze kto? Jakiś Polak mówi nam dzień dobry. Hałasu przy tym było sporo, pewnie po pięciu minutach mieli już nas tu dość. Zauważyłam, że miejscowi ludzie raczej tak głośno się nie zachowują. Oni siedzą sobie spokojnie gdzieś w knajpce albo na ulicy i rozmawiają.
Grzebiemy się okropnie, wpadamy do marketu zrobić zakupy. Zdobyłam w końcu pastę do zębów ;) No i zakupione zostało miejscowe winko. Sprzedawcy uśmiechali się pod nosem, ciekawe, co z tego wyniknie? ;)
Jeszcze kibelek w jakiejś restauracji, w której kelner usilnie twierdził, że ma w Polsce dziewczynę, i trzeba ruszać dalej, bo słonko coraz niżej. Szkoda, że nie ma czasu wejść w miasto.