Po drodze zjeżdżamy na wschód, chcemy zobaczyć kazbę w Telouet. Zjeżdżamy w dół, wąską drogą, też z zakrętami, choć tu już bardziej płasko. Niewielu widać tu ludzi, spotykamy ciężarówkę i kilkoro dzieci idących drogą. W dole widać jakieś brązowe miasteczko.
Niedaleko od kazby stoi przy drodze zawinięty starszy pan i macha na stopa. W drugim aucie jest jedno miejsce, więc Robert pana zabiera. To chyba niezła podpucha z tym stopem była, bo…
Pan dojechał z nami do kazby i że niby będzie naszym przewodnikiem, choć chyba słowem się do nas nie odezwał, tylko milcząco nam towarzyszył, czekając na grupę. Najpierw zaprowadził nas oczywiście do restauracji. Nie skorzystaliśmy, bo za wcześnie jeszcze na obiad było. A jeden był tylko sposób, żeby się od obiadu wymigać, a mianowicie podać przy targowaniu tak niską cenę, że właściciel skapitulował ;)
Poszliśmy do pałacu. Bardzo mi się podobało! Kilka ciemnych korytarzy, kilka szerszych, rozświetlonych pomarańczowym światłem. Okienko wychodzące na góry i miasteczko w dali. Kilka sal, gdzie widać dawną świetność tego miejsca. Ściany i sufity zrobione z tak misternie rzeźbionych wzorów, że aż trudno uwierzyć, że zrobił to człowiek. To samo z mozaikami zdobiącymi ściany i podłogi. Naprawdę piękne to miejsce i warto było tu przyjechać!
Zachciało nam się fotki z naszym ‘przewodnikiem’. Pozował do zdjęcia, uśmiechał się, no ale nie ma nic za darmo, po fotkach ręka od razu wyciągnęła się po kasę, hi hi. Powoli już się do tego przyzwyczajam, ale po całym dniu, jak wszyscy zaczepiają, to robi się już to męczące. A nasz ‘przewodnik’ zgarnął jeszcze swoją dolę za oprowadzenie naszej grupy ;) Niezłą kasę koleś robi, hi hi.