Jedziemy jeszcze przez góry, po drodze małe ładne miasteczko z domkami wiszącymi nad przepaścią, a po drugiej stronie kościółek.
Alpy trzeba już pożegnać, przejeżdżamy wielki most i zaczyna się autostrada, którą zjeżdżamy nad morze. Ciemno się już powoli robi, trzeba znaleźć jakieś miejsce do spania. Jedziemy do Lido di Jesolo, bo tu najbliżej. Szukamy campingu. W jednym dyskoteka hałasuje tak, że się rozmawiać nie da, w innym nas nie chcą, bo nie ma miejsca, w kolejnym jesteśmy z późno, w następnym co najmniej dwie noce. Co to za kraj, kurcze felek? W końcu znajdujemy camping na uboczu, jest miejsce i nawet nas chcą ;) Tylko że nie możemy sami sobie miejsca wybrać, koleś nas prowadzi skuterkiem. Tu za głośno, przy głównej drodze, nie pasuje nam. Wolimy coś spokojniejszego. Koleś wraca do recepcji zapytać ;) Prowadzi nas w inne miejsce, tylko że przy bramie. Rano tłumy będą tędy szły nad morze... Ech, bez sensu, przecież każdy mógłby sobie wybrać miejsce, jakie mu pasuje i już. Nie mamy już siły się kłócić, zostajemy. Jakiś inny koleś łazi i wciąż się na nas gapi. Potem okazało się, że niby tu jacyś Polacy są, że on nas chce zapoznać, he he. Jakoś nie mamy na to ochoty ani czasu.
Chcę koniecznie pójść zobaczyć morze. Wojtkowi nie chce się pieszo, bierzemy auto. Plaża jest super, morze szumi, nad głowami gwiazdy, a w dali burza. Idziemy kawałek dalej, potem siadamy, ktoś gra na gitarze, cudnie! Mogłabym tu zostać całą noc!
Wracamy na camping, brama już zamknięta, autem można jeździć tylko do jedenastej. Kierują nas na parking obok. Np i dobrze, przynajmniej mamy spokojniej, ludzie też tu mieszkają. Tylko do prysznica daleko.
W nocy i nad ranem znów leje i grzmi.
Wymeldowaliśmy się z campingu, na śniadanie zafundowaliśmy sobie pizzę. Ja skusiłam się też na lody. Ach, te włoskie lody, pychota! Zajadałam się nimi przez te wszystkie dni w Italii, bo lody nigdzie indziej nie są tak pyszne, jak tutaj!
Pojechaliśmy na chwilę na bagno. Plaża jest tu naprawdę super! Piaseczek, muszelki, cudne morze. Ludzi mało, bo na kąpanie jednak trochę za zimno. I tak, jak pamiętam, wciąż chodzą tu Murzyni i namawiają, żeby coś kupić, ale już nie tylko ręczniki i ciuszki, i gotowaną kukurydzę i kokosy, jak kiedyś, ale też i zegarki, koraliki.