Pędzimy już prosto do Brindisi, bo czas znów goni. Przy drodze kwitną kolorowe kwiaty, w dali widać prawdziwe oliwkowe lasy. I wcale nie są to takie małe drzewka, jak widzieliśmy dotąd, ale wielkie drzewa.
W końcu Brindisi, jest tu coś do zwiedzania, ale my musimy na prom się kierować, znów w pośpiechu. Na szczęście prom jest, płynie i są bilety, uff, udało się :) Zabieramy ciuchy i idziemy na pokład. Tłoku nie ma, powoli robi się ciemno, na wejściu do portu jakieś ruiny i latarnia morska. Ale fot nie da się robić, prom cały się ryra na falach. Nareszcie jest czas, żeby trochę usiąść i chwilę odpocząć.
W końcu odpływamy. Wszędzie dookoła światełka, ładniej to wygląda niż za dnia. Widać też lotnisko z podejściem nad zatoką, super, szkoda, że nic akurat nie ląduje! W końcu na pokładzie zaczyna robić się wilgotno i słono, więc chowamy się do sali, gdzie stoi pełno foteli. Brudne one w cholerę, ale zawsze jakieś to schronienie na noc i od biedy da się tu przespać. Fajnie, że prom ma prysznice i nawet ciepła woda jest. Dobrze się wykapać po tak męczącym dniu :)