Czas znów nas pogania, musimy jechać dalej. Kierujemy się do Brindisi, bo koniecznie chcę dziś zdążyć na prom.
Najpierw jedziemy przez góry, mijamy tunele, ukrop jest tak okropny, że najlepiej by było po prostu schować się w jakimś kamiennym domku i zasnąć. Wjeżdżamy do jakiegoś eleganckiego hotelu z oliwkami i basenem, ale jak pytamy, czy z basenu można skorzystać, to znów patrzą na nas jak na idiotów ;)
Gdy dojeżdżamy do morza, myli mi się droga i wjeżdżamy do miasteczka. Może to i lepiej, bo przynajmniej znajdujemy sklepik i kupujemy trochę jedzenia na drogę. W sklepiku pracuje Polka, która od razu zauważa, że my tu obcy ;) Okazuje się, że kilku Polaków jest tu stałymi bywalcami (Polaków to chyba wszędzie na świecie da się znaleźć).