Wracamy w kierunku Pompei. Po drodze pizzerie, ale jakoś nigdzie pizzy (jeszcze?) nie ma, dziwnie się na mnie patrzą, jak się pytam. Za wcześnie, czy co? Ciężko się dogadać.
Pompei to dziś normalne większe miasteczko. Jest tu kościół poświęcony ... Na placu przed kościołem palmy, zbieramy trochę pestek.
Okazuje się, że ruiny są właściwie w samym mieście. Jest dokładnie południe, a my znów zamiast odpoczywać, to po ruinach łazimy ;) (bilet 11 euro).
Znów zaczyna się niepozornie, ale dalej okazuje się, że to całe ogromne miasto i można by tu cały dzień chodzić. Znów zajmuje nam to więcej czasu, niż planowaliśmy, i ludzi tłum, i ukrop, ale warto. W resztkach domków resztki kolorowych malowideł (szkoda, że wiele z nich jest podłubanych przez turystów idiotów). Można spotkać mozaiki, są i kuchenki wyłożone kolorowymi kawałkami kamieni. Fajne te domki są zbudowane, takie, jak uczyliśmy się kiedyś na historii. Dookoła pokoje, a w środku ogródek. Pięknie sobie tu ludzie kiedyś musieli żyć...
Na głównym placu pomieszczenia z rzeczami, które tu znaleziono. Naczyń jest multum, ale jest i martwy pies, brrr, ale też i martwy człowiek. Hmmm, zdaje mi się, że lepiej by było, gdyby go pochowali, a nie tak wystawiali na widok publiczny...
W amfiteatrze trwają jakieś prace, budują trybuny, ale za to do drugiego można zajrzec. Widać nawet korytarz wokół.. Niedaleko resztki jakiejś świątyni. I prawie z każdego miejsca widać Vesuvio. Tak daleko się on wydaje, a zniszczył przecież całe miasto...