A dzień był leniwy. W końcu! Choć jest tu kilka fajnych miejsc do obejrzenia, nie mieliśmy sił, żeby znów jeździć. Po prostu zostaliśmy na naszej plaży, bo na odpoczynek zasłużyliśmy po tylu dniach podróży i pośpiechu. Było spanie, nurkowanie, oglądanie kolorowych rybek. Coś pięknego!
Najchętniej zostałabym tu jeszcze z dzień, bo bardzo fajnie. Ale i tak do szóstej się leniliśmy. Najgorsze w takiej wycieczce jest chyba to, że tyle po drodze napotyka sie miejsc, które żal tak szybko opuszczać... A żal, bo widok z góry na zatoczkę jest piękny, nasza plaża, niebieściutkie morze, po drugiej stronie jaskinia, a w dali górzyste wysepki...
Wracamy przez te same miasteczka co wczoraj. Grzebiemy się okropnie, robimy zakupy, wchodzimy do dwóch sklepików. Z Grecji pamiętam pyszne kebaby, więc idę do knajpki i trafiam tam na pięknego Albańczyka, który gada ze mną i gada, przychodzi szef Grek i też gada, śmieją się, że mam z nimi zostać ;) Wchodzimy jeszcze do piekarni, po chlebek, biorę na spróbę makaronowe ciacho. Już dawno chciałam takiego spróbować, słodkie to niemożliwie (wywodzi się z Turcji), ale jak się zje dwa chapsy, to pycha ;)
Zatrzymaliśmy się jeszcze w Lefkada, żeby porobić kilka fotek. Słonko akurat pięknie zachodziło.
Po drodze jeszcze mijamy lotnisko. Jakiś duży samolot akurat podchodzi i mimo zakazu zatrzymywania nie mogę się powstrzymać, żeby kilka fotek nie zrobić. Jesteśmy prawie w osi pasa, super! Jedziemy potem jeszcze na lotnisko, ale nie ma żadnego tarasu widokowego, są za to ostrzeżenia o grypie świńskiej, więc się zmywamy.