Obudziliśmy się dopiero o wpół dziesiątej. Było śniadanie pod platanem, znów w towarzystwie mrówek ;)
A Meteory czekają. W Kastraki szukaliśmy miejsca, gdzie by się dało trochę umyć. Spytaliśmy na kempingu na wyjeździe. Koleś nam pozwolił skorzystać z kibelka, ale jak zobaczył, że myjemy zęby, zaczął się denerwować. Więc tego akurat kempingu z całą pewnością nie polecam ;)
Po drodze na górę co chwilę zatrzymywaliśmy się, żeby podziwiać widoki. Poprzednio, jak tu byłam, to wszystko było spowite mgłą i za wiele widać nie było. Teraz w końcu mogę zobaczyć, jak Meteory wyglądają naprawdę.
Po drodze była skała, na którą można było się wdrapać (choć w klapkach niełatwo ;) ) i popatrzeć na dwa najwyżej położone klasztory.
Weszliśmy do Wielkiego Meteora. Gorąco było tak, że niezbyt chciało się chodzić. Ale zajrzeliśmy do każdego zakątka klasztoru. A miejsc ciekawych jest tu trochę. Można zajrzeć do kuchni, do sali jadalnej, do składnicy wina, do kaplicy czaszek, na taras, z którego jest przepiękny widok na całe miasteczko w dole i inne klasztory. I wreszcie do kościółka oczywiście, któremu ostatnio nie mogłam się dobrze przyjrzec, taki był tłok. A kościółek jest pięknie zdobiony i malowany.
Pojechaliśmy jeszcze na sąsiednią górkę, tam, gdzie jest klasztor Stefanos. Po drodze jest wielka skała, z której znów pięknie wszystko widać. Słonko grzeje, do tego wieje wiaterek i jest cudownie, tak bardzo nie chce się stąd jechać...
Niestety znów już jest popołudnie, więc czas najwyższy ruszać w drogę. Przy zjeździe do miasteczka zastanawialiśmy się, czy by nie skorzystać gdzieś z basenu, ale w końcu stwierdziliśmy, że lepiej już pojechać i w morzu się potaplać.