I jak tylko dojechaliśmy nad morze, to zatrzymaliśmy się w pierwszej lepszej miejscowości. Najpierw trochę zakupów w markecie, a potem plaża. Nie było nigdzie miejsca na parkingach, więc stanęliśmy w uliczce wśród prywatnych willi. Jakiś koleś w pięknej furze powiedział, że mamy tu nie parkować, bo często tu policja zagląda. Akurat, he he, nie życzył sobie pewnie, żeby mu auta pod domkiem stały.
Plaża kamienista, ale to nic, przynajmniej fale były i można było trochę ponurkować i pooglądać rybki.. trochę ich było. Super się w morzu ochłodzić po takim upale, wychodzić się w ogóle nie chciało. No ale w końcu trzeba było. Poszliśmy jeszcze kawałek dalej plażą, bo chciałam zobaczyć Olimp, ale i tak domki wszędzie zasłaniały. Ale za to znów znalazłam piękne kamienie ;)
Miasteczko jest typowo nadmorskie, pełno sklepów z różnościami, pełno restauracji. Weszłam do kilku sklepów i kupiłam sobie trochę ciuszków. Ja nie wiem, jak ci Grecy to robią, że takie tanie i ładne można tu dostać. Na pożegnanie zjedliśmy po picie. Pycha to, można się najeść i na długo wystarczy.
Chcąc wyjechać z miasteczka podążyliśmy za BMW, która też chyba za bardzo nie wiedziała, gdzie jedzie, bo pod górkę było ostro, po wąziutkiej dróżce. BMW zrezygnowało, a my pojechaliśmy dalej i w końcu udało się do głównej drogi dotrzeć.
Zatrzymaliśmy się przy zamku, obok którego tyle razy przejeżdżałam i żałowałam, że nie mogę tam wejść. I tym razem się nie udało, bo trzeba by się pieszo wdrapać na górę, a na to już czasu nie było.