Nie chciało się wstawać, ale o jedenastej znów trzeba było zwolnić pokój.
Poszliśmy do miasteczka. A ponieważ było już południe, więc pierwsze co zrobiliśmy, to zatrzymaliśmy się w knajpce na śniadanie. A właściwie bardziej obiad, bo wzięliśmy sacze. Pamiętałam, że w Sofii mi tak bardzo smakowało, to też było pychota!
Miasteczko jest jakby senne, kręci się tu trochę turystów, ale da się też pobyć samemu, jeśli się chce. A jest ono piękne, choć niewielkie. Stare domki, brukowane uliczki, w dole jest mostek nad rzeką.
My na razie idziemy w górę, oddalając się od drogi. Skręcamy w niepozorną dróżkę, szukając widoku. Okazało się, że na górze jest domek muzeum (2 lv). Można tu zobaczyć, jak mieszkała rodzina z dawnych czasów. A na dole piwnice, w których przechowywano wino. Piwnice mają kilka korytarzy, spore całkiem były. Na dole pani częstuje nas czerwonym winkiem. Za wytrawnym nie przepadam, ale to jest dobre. Okazuje się, że cała okolica słynie z wina, kiedyś transportowano je daleko stąd.
Z tarasu domku widoków za bardzo nie ma, ale pani mówi nam, gdzie iść, żeby były. Idziemy nadal pod górkę i faktycznie, ze ścieżki można zobaczyć prawie całe miasteczko. Stare domki, wtulone w skały, które wznoszą się ponad nimi. Pięknie tu. Pod nami ruiny jakiegoś starego kościółka. Fajnie by tu było usiąść i zostać na trochę.