Rano nie chce mi się wstawać. A za oknem tak pięknie świeci słonko! Super! W końcu zbieram się dopiero przed południem. Idę zwiedzać miasto. Słonko daje takie cudne ciepełko! Jak dobrze!
Najpierw kieruję się do Duomo. Najpierw wchodzę do środka. Hmm, poza tym, że wszystko jest tu wielkie, to katedra jak katedra. Warto zobaczyć oczywiście.
Ze środka można wejść podziemi (2 euro). Mieści się tu tresoro, czyli skarbiec. Jest kilka ciekawych rzeczy, ale nie żeby mnie jakoś specjalnie zachwyciły. Obok sali o pięknym suficie są groby kardynałów.
Na o potem gratka – wejście na dach Duomo (schodami 6 euro, jak dla mnie zdecydowanie warto). Z góry piękny widok na całe Milano i góry w oddali. Stąd dopiero widać jakie miasto jest ogromne – ciągnie się aż po sam horyzont! No i co mi się najbardziej podoba – tak cudnie grzeje słonko! Mogłabym tak tu jeszcze długo siedzieć i się wygrzewać, podziwiając widoki. Widać City i Castello i La Scalia. Ale do zachodu została tylko godzina, więc czas ruszać dalej. Błądzę jeszcze tylko trochę po dachu – można go obejść również z drugiej strony.
Galerią Vittorio Emanuele warto się przejść choć raz. Są tu właściwie same sklepy, do których nie chce mi się w ogóle zaglądać, ale sama koncepcja jest ciekawa – to dwie uliczki nakryte szklanym dachem z wielką również szklaną kopułą. Galeria prowadzi wprost do Piazza La Scalia, gdzie jest dawny ratusz no i jedna z najsławniejszych oper w Europie. Niestety nie udało mi się kupić biletu. Dziś premiera – na placu pełno policji, ulica zamknięta dla ruchu.
Dalej Piazza Cordusio. To tędy idzie się od Duomo do Castello.
Wszędzie jeżdżą tramwaje, są nowoczesne, ale są też i stare, skrzypiące, jednowagonowe – bardzo mi się podobają! Nasze miasta powinny brać przykład z Milano i też puścić stare wagony na regularnych trasach. Co z tego, że bardziej hałasują i są mniej wygodne?! Za to jaki klimat!
Idę w kierunku Castello. Tłum tu okropny, wszyscy idą sobie powoli, a ja z nimi, bo choć teoretycznie powinnam się pospieszyć, to chcę posmakować to miasto takie, jakim jest. Dziś San Ambrogio day – dzień patrona miasta.
Widać już Castello i fontannę na przedzie. Jest i Oh Bej, ale na razie zostawiam go w spokoju.
Palazzio to nic szczególnego, choć ładnie wygląda i jest fajnym miejscem na spacery. Do muzeów nie wchodzę. Szkoda, że na wieżę nie można wejść, widok byłby na pewno super. Po drugiej stronie park i jakaś porta.
Wracam i kieruję się w stronę Brera. Tu już jest nieco inaczej niż w centrum. Nie jest tak tłoczno. Do Pinacoteca nie wchodzę, za to szwędam się korytarzami. Co za niesamowite miejsce! Klimat starej uczelni. Jest Akademia sztuki. Ale jest też tu wydział astronomii! Co za miła niespodzianka! Wielka szkoda tylko, że wszystko pozamykane na głucho. A jeszcze większą niespodzianką było to, że nawet muzeum astronomiczne tu jest! Niestety i ono jest w ten długi weekend zamknięte. Cholipcia! W takim razie muszę tu jeszcze kiedyś wrócić!
Przysiadam na chwilę na zimnej kamiennej ławce. Podoba mi się tu bardzo!
Dalej spacer uliczkami. Wchodzę do trzech kościołów – między innymi San Marco – każdy z nich ma swój urok, w każdym można przysiąść na chwilę w ciszy i spokoju, nie jak w Duomo. W każdym w nawach bocznych pełno kaplic i malowideł. Super.
Zmęczona już jestem trochę, ale chcę jeszcze w końcu obejść ten mój wymarzony Christmass Market. Tutaj funkcjonuje on pod nazwą Oh Bej. Jest ogromny... niestety rozczarował mnie mocno, bo zamiast świątecznego klimatu to po prostu jeden wielki bazar, a 90% z tego, co tu się próbuje sprzedać to zwykły shit. Wyjątkiem jest jedzenie – sery, szynki i słodycze – wyglądają przepysznie, więc kupuję marcepanki i kawałek słodkości, która kosztuje majątek ;) No i kasztany – uwielbiam ich zapach! Napotkałam też prześliczne akwarelki z przedstawiające tutejsze uliczki i tramwaje.
Kieruję się już z powrotem do Duomo, przystając co chwilę, żeby porobić zdjęcia tramwajom, bo za dnia jakoś nie miałam ku temu weny ani czasu. Duomo już pięknie oświetlone, a na placu piękna znana ze zdjęć choinka – teraz mogę ją zobaczyć na własne oczy :) W Galerii pod kopułą transmisja z premiery w La Scalia. Zbyt jestem już zmęczona, żeby stać i patrzeć, ale Włosi oglądają, chodzą i podśpiewują – uwielbiam ich za to!
Focę jeszcze po drodze co się da, ale podążam już w kierunku domu. Przy Porta Venezia w końcu jakaś gelateria, w której kuszę się na gelato – tego punktu programu nie mogło zabraknąć! Pyyycha!
W domu czeka drugi gość - Laura, która teraz mieszka w Indiach. Zimno jej tu ;) Siedzimy i gadamy przy kolacji i winku. Fajnie spotkać kogoś, kto myśli podobnie.
.