Pobudka o wpół ósmej. Na północ zdecydowałam się pojechać autobusem, bo dużo do zobaczenia, w jeden dzień rowerem nie dałabym rady.
Podjechałam do Ronne, a dalej od razu do Kunstmuzeum i na klify.
Mają one diabelsko skomplikowaną nazwę ;) Helligdomsklipperne. Spore robią wrażenie, można stać dosłownie nad przepaścią; krok dalej i spadłoby się w dół, do morza lub na poszarpane skały.
Szkoda, że mam tylko godzinę (autobus!), nie ma czasu zejść na dół, ani iść zobaczyć wodospadu. Ale warto było przyjechać.