Chcemy dojechać do Agdz, żeby na jutro zostało mniej kilometrów. Jesteśmy u kresu sił, tym bardziej, że w hotelach nie ma już wolnych miejsc. W końcu udaje się coś znaleźć. Śpimy w starej kazbie, prowadzonej przez Francuzów. Miejsce ma niesamowity urok, ale jeśli ktoś chce poznać prawdziwe Maroko, wystarczy, że wejdzie tu tylko na chwilę. Jest to najdroższe i najgorsze miejsce, w którym byliśmy podczas całej wycieczki.
Po kąpieli poszliśmy coś zjeść w tutejszej restauracji, a raczej chyba jadłodajni ;) Tadżin widać, że ugotowany osobno i tylko przełożony do tradycyjnego naczynia (z wieczoru na wieczór gorzej), talerze brudne jak jasna cholera, tak samo jak i basen. Co prawda ekipa napitych Holendrów do tego basenu wskoczyła, ale hmmm...
Po kolacji kelner spytał, czy chcemy herbatę, oczywiście, że tak. Dostaliśmy herbatę... w tradycyjnym naczyniu co prawda, ale bynajmniej nie była to miętowa herbata, tylko czarna liściasta. Tragedia po prostu, Berberowie chyba nas rozpieścili i wymagania mamy za duże ;)
Jedyny plus tego miejsca, to fakt, że jest naprawdę urokliwe, słychać cykające głośno świerszcze. Oczywiście spać poszłam ostatnia, bo nie mogłam sobie odpuścić zrobienia kilku nocnych fotek. Komary co prawda gryzły jak najęte, ale warto było.